Jest chłodny, styczniowy dzień i wychodzę z biura, a za oknem prószy śnieg. Jak co wtorek, zaciskam zęby i rzucając torbę na ramię, wybieram się na siłownię.
Podobny plan ma połowa Warszawy.
Nie muszę chyba opowiadać, jak bardzo komfortowe jest ćwiczenie z tłumem ludzi. Wracając z treningu usiłowałam wpisać to, co zjadłam do aplikacji Fitatu, żeby wyliczyć ile kalorii zostało mi na kolację. Niestety, świat również miał podobne plany, ponieważ przeczytałam komunikat o przeciążeniu serwerów.
Zaczynasz dietę od poniedziałku/ nowego roku, narzucasz sobie ogromny rygor, często głodząc się i odmawiając sobie wszystkiego, w pewnym momencie (w czyjeś urodziny albo po prostu gorszy dzień) przerywasz ten perfekcyjny ciąg i w swoim mniemaniu grzeszysz, jedząc coś odbiegającego od postanowionego modelu żywieniowego. Wpędza Cię to w poczucie winy i w końcu porzucasz dietę, biczując się za porażkę i obiecując poprawę od poniedziałku. Następnego, bo teraz musisz się najeść. Brzmi znajomo?
Dlaczego łamiemy postanowienia?
Styczeń to od lat miesiąc zrywów, mocnych postanowień i nowych wersji siebie. Wiecie, jak to się kończy? Zniechęceniem i tym, że w lutym znowu można normalnie ćwiczyć, bo po tłumach na siłowni nie ma śladu.
Podejście zero-jedynkowe charakteryzuje dużą część osób rozpoczynających swoją przygodę z fit życiem. Celowo piszę przygodę, bo dla większości to będzie krótki epizod zagryzania surowej marchewki na zmianę z grillowanym kurczakiem oraz wściekłego zajeżdżania orbitreka, ewentualnie praktykowania treningów z Chodakowską. Czy takie zrywy mają sens?
Postanowienia dotyczące zwiększenia aktywności fizycznej, czy przejścia na diety są teoretycznie słuszne. Teoretycznie, bo praktycznie wpływają na to, że wiele osób po kilku próbach zjedzenia jałowych sałatek i walki o własne życie na aerobiku, po prostu rezygnuje i zraża się do aktywności na kilka miesięcy.
Jeżeli ktoś ma podejście “wszystko albo nic” i przekłada to na swoje postanowienia noworoczne, robiąc małą rewolucję w swoim życiu, to niestety z góry skazuje się na porażkę.
Tak zwane gatunki kanapowe, które większość życia przesiedziały gimnastykując palce przy obsłudze pilota, nie przetrwają nawet miesiąca narzuconych, intensywnych treningów i życia o liściu sałaty. Po pierwsze, trening oraz dieta powinny być wprowadzane stopniowo. Najlepiej, jeżeli lubimy jadane posiłki, a na trening nie idziemy bijąc się za każdym razem z myślami. Po drugie, takie osoby chcą zmienić kilka nawyków jednocześnie, za jednym zamachem, a wypracowanie nawet jednego nawyku to kwestia miesięcy pracy. Często porzucenie jednego postanowienia np. chodzenia na siłownię, skutkuje efektem domina i zaniechaniem pozostałych. Kanapowiec wraca do obsługi pilota i zagryzania trosk chipsami.
Porzucamy postanowienia, bo podchodzimy do nich zbyt ambitnie. Bo oczekujemy szybkich efektów. Nie lubimy swojej diety ani zaplanowanego treningu. Bo trudy życia codziennego czasami przesłaniają nam nasze postanowienia. Ponieważ wyznajemy zasadę “wszystko albo nic”. Bo głodzimy się na diecie i narzucamy sobie zbyt wiele treningów. Bo, w gruncie rzeczy, lubimy się oszukiwać.
Czy postanowienia mają zatem sens?
Problem nie dotyczy postanowień jako takich, ale raczej naszego podejścia. W życiu nic nie jest czarne lub białe, dlatego jeżeli narzucamy sobie wojskowy reżim, skazujemy się na niepowodzenie. Wiesz czemu?
Zobrazuję to przykładem.
Podglądasz ludzi na instagramie? Ile razy zachwycałaś/zachwycałeś się świetnie wyrzeźbioną sylwetką, perfekcyjnymi lunchboxami i idealnie odstającą pupą. Tym, że fit wzór znajduje czas na codzienne treningi, okresy masy i redukcji, przygotowanie puddingu chia z chipsami z jarmużu i nadziewanych batatów. W ferworze podziwu pragniesz naśladować taką osobę planując 5 treningów w tygodniu, codzienne gotowanie i jeszcze weekendowe półmaratony, ale zapominasz o jednym, drobnym szczególe.
Ty masz pracę na pełen etat. Nierzadko dzieci na głowie. A bardzo często jest tak, że jedyną pracą instagramowych gwiazd czy innych fit autorytetów jest pójście na solidny trening i szeroko rozumiana praca nad ciałem. Nie możesz się do nich porównywać, czy dążyć do takiego życia, skoro masz inne obowiązki na głowie.
Postanowienia mają więc sens, ale z właściwym podejściem. Czyli dopasowaniem diety oraz treningu do swojego trybu życia i osobistych preferencji. Nierzadko też należy zmniejszyć oczekiwania, a z social mediów czerpać inspirację, a nie schemat postępowania.
Jak wytrwać?
Gdyby wdrażanie zmian było proste, każdy z nas byłby chodzącym ideałem, który wstaje na pierwszy dźwięk budzika i unika słodyczy jak ognia. Nikt by nie palił i każdy uprawiałby codzienne cardio. Ale hej, zaryzykuję stwierdzenie, że bycie człowiekiem to takie trochę dążenie do ideału. Jak więc wytrwać w swoich postanowieniach i zamienić je w nawyki?
Krok pierwszy: twórzmy realne postanowienia i takie, na których realizacji naprawdę nam zależy.
Drugi: nie biczujmy się za porażki, ani nie przerywajmy tego, co sobie obiecaliśmy, tylko dlatego, że mamy gorszy dzień.
Trzeci: staramy się lubić proces wdrażania zmian. Jeśli chcesz schudnąć, przejdź na taką dietę, która najbardziej Ci odpowiada. Jeżeli chcesz więcej się ruszać, wybieraj tylko lubiane aktywności fizyczne, przynajmniej na początku .
Krok czwarty: monitoruj postępy i ciesz się z nawet najmniejszych sukcesów.
Nie powiem Ci, która strategia żywieniowa będzie dla Ciebie najlepsza. Dla większości moich podopiecznych jest to po prostu ograniczenie przyjmowanej energii, czyli tak zwane żreć mniej. Niektórym pomoże ograniczenie węglowodanów, a jeszcze innym tzw. intermittent fasting. Dieta musi pasować Tobie.
Kropla drąży skałę, więc każda drobna zmiana w Twoim życiu zaowocuje zmianą sylwetki. Dodawanie dużej ilości warzyw do posiłku. Wybieranie schodów zamiast windy. Więcej kroków każdego dnia. Ograniczenie słodyczy i fast-foodów. Zamiana weekendowych imprez z mocnym alkoholem w tle, na dwa kieliszki wina.
Bo widzisz, nie musisz przeprowadzać rewolucji w swoim życiu, żeby coś zmienić. Czasami wystarczy zmienić swoje podejście.