Moja historia z nadprogramowymi kilogramami jest równie zawiła jak umowy z operatorem komórkowym. Bywało różnie, ale po latach jestem na dobrej drodze. Jak schudłam bez znaczącej zmiany masy ciała, bez głodzenia i bez masy wyrzeczeń?
Jak stałam się małym słonikiem
Może zacznę od tego, że odkąd pamiętam, zawsze uważałam się za osobę grubą. Patrząc na stare zdjęcia zastanawiam się, gdzie miałam oczy i czemu wstydziłam się założyć obcisłą koszulkę. Okej, nigdy nie należałam do osób szczupłych i nawet teraz za taką się nie uważam, ale na pewno nie byłam gruba.
Presja społeczeństwa, epatujące chudością modelki i wrodzony perfekcjonizm sprawiły, że w mojej wyobraźni wyglądałam jak kulka z chudymi kończynami. Zawsze zakrywałam nieistniejące boczki, a kształtujące się kobiece kształty były powodem kompleksów. Za duży brzuch. Za chude nogi. Zawsze za mało, albo za dużo, bo po co cieszyć się życiem tu i teraz?
Pech chciał, że przez sterydoterapię i historie zdrowotne zaczęłam przypominać właśnie taką kulkę. Nie będę dłużej zatrzymywać się na tym przykrym etapie swojego życia, chętnych odsyłam do tego wpisu.
Po odstawieniu leków sterydowych przestałam mieć apetyt.
To był jedyny etap w moim życiu. w którym nie mogłam patrzeć na jedzenie. Potrafiłam w ciągu dnia skubnąć kilka słonych paluszków i to wszystko. Nie było mowy o gotowaniu, po prostu odrzucało mnie od jedzenia. Schudłam do masy około 55 kilogramów.
Zero mięśni, trochę tłuszczu i pyzata buzia po sterydach nie dodawały mi uroku. Pewnego dnia wybrałam się z przyjaciółką nad jezioro, gdzie będąc na świeżym powietrzu i obcując z przyrodą, coś się zmieniło i byłam w stanie normalnie zjeść posiłek. Od tamtego momentu jadłam jak jeść powinnam, a nawet ociupinkę więcej. Przecież każdy wmawiał mi, że muszę przytyć, że potrzebuję energii i witamin. Jeść, jeść, jeść, jak zepsute Tamagotchi. Nie mając wiedzy ani kontroli, powoli tyłam i tyłam, aż zamieniłam się w to.
Okej, może zdjęcie jest zrobione ze złej perspektywy i może ktoś właśnie zabrał mi obiad. Ale faktem jest, że byłam już dobrze upasioną kluską. Mały słonik był już studentem dietetyki, chyba na drugim roku. Odzyskałam zdrowie i przechodziłam co tydzień na diety. Teraz mi się uda – myślałam sobie. Ale teraz serio mi się uda, przecież jestem silniejsza od Milki Oreo – myślałam tydzień później. Potrafiłam trzymać się do piątku diety bazującej na 1400 lub 1500 kcal, po czym w weekend kompensowałam wszystko większymi porcjami i słodyczami. Serio, moja dieta była super w tygodniu: warzywka, ciemne pieczywo, zero cukru, nie było mowy o jakimś grzesznym posiłku. Żywieniowy asceta. Gardziłam osobami, które jedzą czekoladkę z uśmiechem i ich talia ma się świetnie. No, przynajmniej gardziłam przez dwie sekundy. Sami wiecie jak to funkcjonuje. Been there, done that.
Co śmieszne, chodziłam na siłownię.
Bardzo pocieszne to było, kiedy mały słonik raz na jakiś czas, żeby zminimalizować swoje wyrzuty sumienia, szedł z miną mordercy na bieżnię albo na spinning. Nie lubię biegać, wtedy jednak miałam podejście, że dieta i sport muszą boleć, żeby działały. Czasami zrobiłam kilka wymachów na maszynie, no i panicznie bałam się ciężarów, żeby nie wyglądać jak chłopak. No tak, lepiej wyglądać jak kwadrat.
Udało mi się zrzucić kilka kilogramów dopiero po czasie. Nie było żadnego przełomowego momentu, po prostu idąc na studia niestacjonarne zaczęłam jeść mniej. Przez pracę, studia i gabinet nie miałam czasu na obżarstwo. Jestem osobą, która potrafi jeść z nudów, a ponieważ od wielu lat już się nie nudzę, nie ma w moim życiu miejsca na ciągłe podjadanie. Sylwetka po chorobie nie wyglądała tak jak chciałam, ale nie straszyłam już odbicia w lustrze tłuszczykiem.
Czytałam coraz więcej na temat treningu, chodziłam na szkolenia i zrobiłam kurs trenera personalnego. Zaczęłam ćwiczyć z ciężarami, robić przysiady sumo i bawić się treningiem. Dieta była lepiej zorganizowana, starałam się jeść regularnie i trzymałam ryzy weekendami. Nadal jednak odmawiałam sobie często przyjemności i kompensowałam to różnymi napadami na “grzeszne” posiłki, w szczególności w trudne dni, smutne dni, albo życieniemasensu dni. Kiedyś umrę więc dzisiaj się najem czasami stawało się moją wstydliwą frazą i usprawiedliwieniem kompulsywnego czyszczenia lodówki.
Jak udało mi się przerwać błędne koło?
Przełom nastąpił w grudniu 2016 roku, czyli prawie dwa lata temu. Wtedy już regularnie trenowałam na siłowni, ale nie było instagramowych efektów- bicusia ani pupy jak Kim Kardashian, a oponka na brzuszku miała się całkiem dobrze.
Spontanicznie podeszłam do trenera personalnego i umówiłam się na trening. Jarek od razu przekonał mnie do siebie, bo był wyluzowany i miał dużą wiedzę. Lubił urozmaicać trening i zależało mu w pierwszej kolejności na zdrowiu i poprawnej technice. Z Jarkiem zaczęłam ćwiczyć naprawdę regularnie. Miałam też gotowy plan i zabrałam się za cięższe rzeczy. Wprowadził trening interwałowy z ciężarami, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Zaczęłam używać aplikacji Fitatu do monitorowania spożytych kilokalorii.
Nie zrozumcie mnie źle, na treningach wcale nie było kolorowo. To były najcięższe treningi, ale to właśnie one ruszyły mi metabolizm i zaszczepiły chęć wprowadzenia ciężarów na stałe.
Stopniowo zaczęłam dostrzegać pierwsze efekty. Rodzina też zwróciła uwagę na to, że jest mnie jakoś mniej, a Jarek zauważył, że na treningu spadają mi spodnie. Nic nie rozumiałam, bo waga nadal pokazywała mi, że masa ciała się nie zmienia. Jako dietetyk wiedziałam tylko, że właśnie trwa rekompozycja mojej sylwetki – budowałam masę mięśniową i spalałam tkankę tłuszczową.
To była i jest największa sportowa przygoda.
Treningiem siłowym modeluję zniekształconą wcześniej sylwetkę. Masa ciała od miesięcy stoi, a efekty przychodzą bardzo powoli. To uczy dyscypliny, cierpliwości i silnej woli. Jednak porównując zdjęcia potrafię dostrzec różnicę.
Teraz trenuję średnio trzy razy w tygodniu, a moja masa ciała jest tylko 4 kilogramy mniejsza od zdjęcia ze słonikiem. Nie jest łatwo przyznać się do błędów i pokazać Wam jak wyglądałam, ale wiem, że jest tutaj dużo osób walczących o zdrowe, jędrne ciało i chciałam na swoim przykładzie udowodnić, że nawet mając tak wiele chorób, jest to wykonalne. Rozumiem jak nadwaga i otyłość prowadzą do wyniszczającego psychicznie mechanizmu błędnego koła. Jak każdy żywieniowy “grzech” może potęgować niechęć do siebie i odraczać konfrontację ze źródłem problemu. Chcę pokazać, że droga do lepszej sylwetki to głównie nauka cierpliwości i polubienie procesu zmiany, a tak zwana figura to coś więcej niż masa ciała, która nie odzwierciedla proporcji tłuszczu do mięsni.
Nie bądź mną z przeszłości i nie limituj sobie jedzenia do głodowych porcji. Stare dobre żreć mniej sprawdza się tutaj doskonale. Znajdź sport, który jesteś w stanie polubić, bo bez tego gwarantuję, że nie dasz rady. Musisz znaleźć przyjemność w diecie i treningach. Jeżeli tego nie polubisz, nie masz szansy na sukces.
Moja sylwetka nigdy nie wyglądała tak dobrze i jestem dumna z tego, że mimo utraty wzrostu (!) i skumulowania nadmiaru skóry w talii, mogę ubrać obcisłe ciuszki albo pokazać pępek i nie wygląda to komicznie. Gdyby ktoś po chorobie powiedział mi, że będę w stanie wymodelować okropnie płaski tyłek i piłkę na brzuchu, wyśmiałabym go i poprosiła o kasę na operację.
Moja dieta
Jem średnio 1800 kcal, w piątki 2200 kcal, a na wyjazdach w ogóle ich nie liczę. Bilansuję sobie w jadłospisie czekoladę, wino i pizzę. Nie, mój jadłospis nie składa się z tych produktów, one są jedynie dodatkiem, które pozwalają mi utrzymać się na diecie już bardzo długo. Mogę wreszcie powiedzieć, że w sumie nie jestem na diecie, tylko wybrałam elastyczny styl żywienia. Jeżeli chodzi o rozkład makroskładników, to średnio jest to 100g białka, 60g tłuszczu i 210g węglowodanów, ale nie przejmuję się, gdy realnie wychodzi czegoś za dużo lub za mało. Organizm to nie kalkulator i nie stwierdzi nagle przykro mi, zjadłaś 65 gramów tłuszczu, koniec z nami. No nie.
Przyznam się też, że nie umiem patrzeć na jedzenie zadaniowo to znaczy patrzeć na nie jedynie jako cel do osiągnięcia wymarzonej sylwetki. Jedzenie to dla mnie źródło przyjemności, a dieta jest elementem kontroli moich zachcianek i pośrednio wspiera moje cele sylwetkowe. Kojarzycie moment, w którym z kimś osiągacie kompromis, ale ani on ani Ty nie jesteście za bardzo usatysfakcjonowani? Ja nie chciałam takiego kompromisu, ale pełną satysfakcję z mojej diety. I wiem, że nigdy nie wystartuję w bikini fitness, ale w zawodach na najszczęśliwszą osobę na diecie mogę wygrać.
Nie zrozumcie mnie opacznie,
nikogo nie namawiam do jedzenia Milki na śniadanie, burgera na obiad i pączka na kolację. Nawet z takimi produktami możesz osiągnąć deficyt energetyczny, ale do drzwi może zapukać Pani Cukrzyca albo Mister Miażdżyca. Tu chodzi o zdrowe podejście do jedzenia i wypracowanie realnych nawyków.
Zamiast przystępować do dwóch tygodni radykalnej diety i podejścia pt. od poniedziałku wygram z sobą, warto rozważyć długotrwałą strategię. Nie podchodzić do diety na zasadzie albo wszystko albo nic. Nie traktować diety jak walki, a siebie jako wroga. Bo, w gruncie rzeczy, jesteś fajny gość i też zasługujesz czasami na to ciasto jedzone bez żadnych wyrzutów sumienia.
Przez lata podchodziłam do odżywiania i diety tak jak większość: źle. Podchodziłam zero – jedynkowo i kiedy ktoś dobrze poradził mi, żebym nie odmawiała sobie wszystkiego, patrzyłam na niego jak na obcego. Przecież muszę cierpieć, zapuściłam się.
Trening stricte siłowy, zwiększenie aktywności fizycznej poza siłownią oraz niski deficyt energetyczny sprawiły, że mogę pochwalić się normalną sylwetką. Jasne, mogłabym przejść na większy deficyt i odsłonić trochę mięśni, ale nie chce mi się. Serio i szczerze. Wiem, że tłuszcz będzie schodzić bardzo powoli, tak jak do tej pory, a mi się nigdzie nie spieszy. Wolę szczęśliwą i nieidealną siebie, z BMI i tkanką tłuszczową w normie, jednak daleką od standardów Instagrama.
Zastanów się, czego Ty oczekujesz. Jeżeli sylwetki do bikini fitness to musisz nastawić się na ogrom pracy i wyrzeczeń dietetycznych, ale jesteś w stanie tego dokonać. Jeżeli jesteś osobą pracującą, masz dom/ dzieci i inne sprawy na głowie, podejdź do tego tematu na luzie. Na pewno jesteś w stanie po prostu ograniczyć jedzenie i zacząć się ruszać.
Dlaczego namawiam do treningu siłowego?
Trening siłowy jest prawie dla każdego.
Jeżeli masz jednak jakieś problemy zdrowotne, dobrze jednak trafić na bardzo kompetentą osobę, która nauczy prawidłowej techniki ćwiczeń i dobierze taki zestaw, który nie obciąży problematycznych dla Ciebie rejonów.
- Badania pokazują, że trening siłowy jest związany ze zmniejszeniem tkanki tłuszczowej, czemu towarzyszy wzrost tzw. beztłuszczowej masy ciała, z minimalnym wpływem na całkowitą masę ciała. Ćwicząc siłowo wyrzuć wagę, a koncentruj się na obwodach talii i swoim wyglądzie w lustrze (polecam robić zdjęcia raz na dwa tygodnie). Różnica między tymi zdjęciami na początku to zaledwie 4 kilogramy – wszystkiemu jest “winny” trening siłowy.
- Ćwicząc z ciężarami zmniejszasz ryzyko osteoporozy. Pamiętajcie, że ja miałam osteoporozę posteroidową i kości kruche jak u starowinki. Lekarz na początku powiedział mi, że konwencjonalnymi wlewami bisfosfonianów (leków zwiększających gęstość kości) jesteśmy w stanie podziałać tylko do pewnego momentu i że to będzie sukces, kiedy z tak niskiej gęstości kości uda się wejść na poziom osteopenii. Dzisiaj moja gęstość kości jest w normie! Jasne, dużo zawdzięczam leczeniu, ale badania pokazują, że trening oporowy to doskonała profilaktyka osteoporozy. Jeżeli już na nią cierpisz, to nie zabieraj się za sztangi bez doświadczonego trenera i fizjoterapeuty, bo możesz złamać sobie biodro albo kręgi i to nie są przelewki. Ja zaczynałam od maszyn i bardzo małego obciążenia. Progresuję bardzo powoli.
- Trening siłowy pośrednio wpływa na zwiększenie zapotrzebowania energetycznego, czyli możesz więcej zjeść albo po prostu szybciej osiągnąć wymarzoną sylwetkę.
- Zmniejsza ryzyko cukrzycy typu II, dyslipidemii i zespołu metabolicznego. Wpływa na prawidłowy metabolizm glukozy i zmniejszenie tkanki tłuszczowej, szczególnie tej niebezpiecznej dla zdrowia (wisceralnej).
- Ćwicząc siłowo ujędrniasz swoją sylwetkę i modelujesz wybrane partie. Możesz zwiększyć masę mięśniową pośladków, unieść je i zmniejszyć cellulit. Wysmuklisz ramiona, poszerzysz barki i plecy, przez co Twoja talia optycznie będzie wydawać się węższa.
- Uczysz się cierpliwości i nabywasz samodyscypliny. Szanujesz swoje ciało i zwiększasz siłę.
Dziękuję za przeczytanie mojej historii. Mam nadzieję, że pokazałam, że masa ciała to nie wszystko i proporcje tkanki tłuszczowej do mięśniowej odgrywają dużą rolę w estetyce sylwetki. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie komentarz.