Postanowiłam, że tym razem dodam podsumowanie lipca i sierpnia. Wpis będzie z dwóch miesięcy, a nie z jednego (tak jak ostatnio), z prostego powodu: nie miałam siły blogować. W poprzednim wpisie wspominałam o swoich kłopotach z migrenami, które niestety nasiliły się w lipcu, dlatego wykonałam test na nietolerancje pokarmowe w Instytucie Mikroekologii w Warszawie. Cała procedura przebiegła szybko i profesjonalnie – mając nadzieję na ostateczne rozprawienie się z moim bólem, otworzyłam e-mail od Instytutu z wynikami. Bałam się, że będę musiała eliminować wszystko, co lubię jeść, ale byłam na tyle zdesperowana, że byłam gotowa spróbować absolutnie wszystkiego. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie toleruję tylko… słonecznika. Informacja okazała się bardzo cenna i to dosłownie, bo za testy zapłaciłam 900 złotych.
Cóż, mi badanie nie pomogło, ale znam wiele osób, którym ocaliło normalne funkcjonowanie. Więc nadal zachęcam osoby z problemami jelitowymi, chorobami autoimmunologicznymi, czy trądzikiem, do jego wykonania.
Ja po prostu wybrałam się do kolejnego neurologa.
Posiadając chorobę naczyniową muszę uważać na wszelkie leki stosowane w prewencji migrenowych bólów głowy, stąd od ponad 10 lat nie miałam wdrożonego żadnego leczenia, które mogłoby mi pomóc. Tym razem natrafiłam na neurolog, która zdecydowała się na przepisanie flunaryzyny – leku, który rozkurcza naczynia krwionośne. Nareszcie mi coś pomogło! Migreny są rzadsze. Co prawda lek powoduje senność i możliwy wzrost masy ciała, ale po miesiącu stosowania udało mi się nie przytyć, a na senność dobra jest siłownia. Daję radę.
Dieta nie zmieniła się, a właściwie przez wyjazdy i migrenę podeszłam bardzo luźno do tematu. Efekt? Nic nie przytyłam, ponieważ dbałam, żeby w ciągu dnia jak najwięcej się ruszać i jadłam do momentu najedzenia. Poza tym, to co wielokrotnie powtarzam, mięśnie potrzebują więcej energii niż tłuszcz, a nie ukrywam, że w ciągu 1,5 roku stażu na siłowni udało mi się zbudować odrobinę tkanki mięśniowej.
Treningi na siłowni wykonywałam czasami raz w tygodniu, a czasami trzy. Jeżeli migrena w końcu odpuści na dłużej, zabiorę się za temat rekompozycji sylwetki, o czym napiszę w najbliższym czasie.
Ciekawe podróże
Lipiec i sierpień okazały się intensywne, jeżeli chodzi o wyjazdy i wyjścia. Najpierw pojechaliśmy na wesele znajomych do Piły. Wesele było super, no i miło było zobaczyć paczkę roześmianych koleżanek i kolegów ze studiów. Jestem na tym etapie życia, na którym wszyscy dookoła się pobierają, rozmnażają i zakładają poważne rodziny, a ja latam z plecakiem po Warszawie, żrę lody i przechwalam się z chłopakiem, kto wyciśnie więcej na klatę. Bożu, dokąd zmierzam!

Później pojechaliśmy na wycieczkę do Berlina, gdzie w tygodniu mieszka brat i tata mojego mężczyzny. Było doskonale, bo takiego Berlina nie znałam. To bardzo przyjemne miasto, z mocną historią i szeroką gamą rozrywek. Spędziłam czas z rodziną Gabriela i to naprawdę miłe mieć drugą rodzinę, w dodatku tak otwartą i ciepłą.
Akurat trafiliśmy na festiwal piwa i proszę nie pytać, ile trunku spożyłam, bo i tak nie powiem (dietetykowi nie wypada, no kurczę).
Podczas tego krótkiego weekendu byliśmy w zoo i na basenie, na Alexanderplatz, na drinku nad rzeką, w Sony Center i zrobiliśmy nawet zakupy w Primarku. Mijając Niemców i obcokrajowców w metrze oraz na ulicach muszę stwierdzić, że są to pozbawieni kompleksów ludzie. Autentycznie nie przejmują się innymi, ubierają się tak, jak chcą, chodzą z brzuszkiem na wierzchu (czasami różnych rozmiarów), a w pubie zachowują się jak królowie życia, spontanicznie śpiewając niemieckie disco polo i tańcząc z kuflem w ręce. Też tak chcę!
Jedyna rzecz która mi się w Berlinie nie podoba, to czystość ulic. Jest brudno i jakoś tak szaro. W Warszawie jest czyściutko w porównaniu do stolicy Niemiec. Domyślam się, ze ma to coś wspólnego z ilością mieszkańców- pewnie ciężej zapanować nad porządkiem mając tyyyyle ludzików w mieście.
Poza tym, jestem podekscytowana zbliżającą się wycieczką do Włoch – na początku października ja i mój luby wylatujemy do Bergamo, a stamtąd śmigamy nad jezioro Como. No wystarczy spojrzeć na zdjęcia, żeby się zakochać. Do tego prawdziwa, włoska pizza i Aperol, ewentualnie dobre, czerwone wino i będę w niebie. To będzie nasz wspólny, pierwszy raz we Włoszech (hihi).
Odkrywam Warszawę
Dwa piękne miesiące mimo moich problemów z bólami głowy, upłynęły nam na wielu spacerach i odkrywaniu okolic Warszawy. Zaliczyliśmy Puszczę Kampinoską, która okazała się być siedliskiem krwiożernych komarów i Nieporęt, zaatakowany przez sinice.
W pierwszym przypadku nacieszenie się przyrodą zostało brutalnie przerwane przez masowy terror miliona komarów, a w drugim po prostu nie mogliśmy się kąpać, ale za to wypożyczyliśmy rower wodny. Niedziele niezmiennie spędzamy w kawiarni, w której leniwie sączymy kawę i zajmujemy się rozwojem osobistym (każdy swoim, żeby nie było)!
Pod koniec sierpnia przyjechały do mnie siostra i mama z Poznania.
Pokazaliśmy im Park Skaryszewski i wypożyczyliśmy kajaki z baru Przystań. Kajaki to zawsze miły pomysł na rozruszanie towarzystwa. Później obeszliśmy Wybrzeże Kościuszkowskie z przystankami na doskonałe drinki (ja ostatnio jestem gorącą fanką Aperol Spritz, które na tle innych drinków wypada stosunkowo niskokalorycznie) i oczywiście Ogród Botaniczny Biblioteki Uniwersyteckiej z panoramą pięknej Warszawy. To moim zdaniem obowiązkowy punkt każdej wycieczki (darmowy i robiący spore wrażenie).
Stamtąd już chwila na Stare Miasto i urokliwe punkty Warszawy: Barbakan z XVI wieku zrekonstruowany po wojnie, Rynek i Plac Zamkowy. Po tym całym chodzeniu zachciało nam się porządnego gastro, więc poszliśmy na obiad. Na koniec pojechaliśmy na Pragę do Escape Roomu. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem absolutnie zakochana w tego typu rozrywce. Odwiedziliśmy już z sześć w Poznaniu i Warszawie, ale niestety wybrany przez nas spontanicznie pokój był najsłabszy ze wzystkich dotychczasowych. Zagadki moim zdaniem były niespójne i nie tworzyły związku przyczynowo-skutkowego. A szkoda!
Następnego dnia pojechaliśmy do Łazienek Królewskich, gdzie załapaliśmy się na fragment koncertu Chopinowskiego. Łazienki to dla mnie kolejny obowiązkowy punkt dla odwiedzających stolicę. Pałace, ogrody, rzeźby i roślinność sprawiają, że można spacerować tam cały dzień. Później pojechaliśmy na ulicę Złotą, Chmielną i pospacerowaliśmy w kierunku Pałacu Kultury, a następnie na dworzec, odprowadzić moją mamę na pociąg.
Ponieważ siostra miała w poniedziałek dnia 15 urodziny, zdecydowaliśmy się, że zostanie jeszcze dwa dni. Po odprowadzeniu mamy pojechaliśmy do Stacji Grawitacja, gdzie znajdują się trampoliny, park linowy i ścianka wspinaczkowa. Nadmienię tylko, że bawiąc się w zbijaka z Gabrielem i Natalią naderwałam sobie coś w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Bolało mnie tak, że w domu nie mogłam wysiedzieć. Teraz jest już lepiej, ale hasanie z kręgosłupem po złamaniach kompresyjnych nie należy do moich szczególnych osiągnięć.
Następne dwa dni spędziłyśmy głównie jedząc, bo obie to szczerze kochamy. Byłyśmy na Polach Mokotowskich, na wegańskim ramenie w absolutnie doskonałym Vegan Ramen Shop, na przeciętnych lodach w lodziarni Baśniowej, na zakupach w Hali Mirowskiej, na urodzinowym manicure hybrydowym i na jeździe konnej.
Restauracja miesiąca
W minionych miesiącach przeżarłam stanowczo za dużo pieniędzy. No ale okazji do jedzenia było sporo. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich knajp, dlatego wspomnę te smaczniejsze pozycje, które zapadły mi głębiej w pamięć.
Już trzeci raz było Il Padrino, tym razem z teściową. Ta włoska knajpka na Mokotowie jest świetna: po pierwsze, ze względu na bliskość od naszego mieszkania, po drugie ze względu na pyszne wino i po trzecie, pizza i makaron! To argument sam w sobie. A jeżeli są przygotowane z dobrych jakościowo składników, to ja to kupuję (dosłownie).
Jedliśmy też bardzo dobre burgery w Berlinie. Wspominam je tylko dlatego, że wyglądały jak rasowy porn food. Nie pamiętam nazwy baru, ale było tanio i smacznie. Tak jak słoiki lubią.
Z siostrą jadłyśmy wegański ramen w Vegan Ramen Shop. To już mój trzeci raz i zawsze biorę ten sam: pikantny, z pieczonym batatem i szczypiorkiem. Pamiętam, że był upał, a my upocone jadłyśmy gorący, japoński rosół. Było warto!
Odwiedziłam również Bombaj Masala, indyjską restaurację. To również mój trzeci raz w tej knajpce – jest pięć minut od mojego biura, więc idealne miejsce na szybki lunch. Pita, tikka masala i kurkumowy ryż zawsze mi podchodzą. Uwielbiam indyjską kuchnię.
Burgery zaliczyliśmy też w Wół na Stół – smacznej burgerowni na Ursynowie w pobliżu Multikina. Piwo z nutą czarnego bzu mnie powaliło, a burger był pyszny. Wzięłam z krążkami cebulowymi i słodką brioche. O mamo, warte swoich kalorii! Ta burgerownia zyskuje tytuł restauracji miesiąca. Szczerze polecam wszystkim mięsożercom.
Z mamą, siostrą i Gabrielem byliśmy w Ciao Napoli, włoskiej restauracji, w której od 16:00 obowiązywały happy hours na drinki. Jadłam piadinę, Gabi pizzę a dziewczyny wzięły makarony. Jedzenie było przepyszne, drinki uczciwe, obsługa świetna, a wszystko w okolicach rynku. Szczerze polecam (zadbajcie o rezerwację, inaczej może być ciężko z miejscem).
I na koniec, azjatycki kąsek, czyli Thai Me Up. Doskonała kuchnia tajska z sympatyczną obsługą i aromatycznym jedzeniem. Uwielbiamy tam przychodzić na Pad Thai i zimne piwo. Jest ogródek, jest miejsce w środku, a lokalizacja (ul. Foksal) jest dobrą bazą do sobotnich spacerów.
Serial lub film miesiąca
Kocham oglądać seriale i filmy. Z Gabrielem mamy taką tradycję, że codziennie oglądamy jeden odcinek serialu, a w weekendy jeden film wieczorem. Pracuję na pełen etat, ćwiczę na siłowni, planuję posiłki, gotuję osiem pojemników dziennie, rozpisuję ludziom diety, dokształcam się i robię wiele innych, dziwnych rzeczy, czyli jednymi słowy działam na pełnych obrotach, dlatego przysłowiowe odmóżdżenie się, czy relaks w takiej formie, jest dla mnie niezbędny.
Na uwagę zasługuje pierwszy sezon True Detective,
który przypomniał mi jakim dobrym aktorem jest Matthew McConaughey. Jak nazwa wskazuje, to serial typowo detektywistyczny, z nutami egzystencjalnych pytań, z bardzo dobrze rozpisanymi postaciami. Do tego melancholijna Luizjana, seria morderstw i pogmatwane życie prywatne dwóch detektywów. Polecam z czystym sumieniem!
Obecnie oglądamy Good Wife, prawniczy serial o kobiecie, która po latach wraca do zawodu prawnika, a wszystko przez skandal z udziałem jej męża. Mąż w więzieniu, a żona walczy na sali sądowej, rywalizując z jakieś 20 lat młodszym prawnikiem o stałą posadę w kancelarii. Nie ukrywam, że zaczęłam oglądać trochę przez wzgląd na pracę i zrozumienie prawniczych terminów, ale po skończeniu prawie pierwszego sezonu niczego się nie nauczyłam, za to świetnie się bawiłam przy każdym odcinku. Serial ma powtarzalny schemat, fajną bohaterkę i ciekawe sprawy sądowe z problemami osobistymi w tle. Ja takie seriale pochłaniam.
Ponieważ jestem nieuleczalną fanką Stephena Kinga, zaczęliśmy oglądać Castle Rock. Serial będący ukłonem w stronę jego twórczości, z licznymi nawiązaniami do książek. Ma typowy dla Kinga klimat niepokoju, jednak po seansie kilku odcinków nie jestem specjalnie oczarowana. Mało przekonująca fabuła, ale zobaczymy.
Filmów oglądałam wiele, głównie francuskie komedie, ale filmem miesiąca zostanie hiszpańska produkcja Contratiempo. Mężczyzna zostaje oskarżony o zabicie swojej kochanki. Jak było naprawdę? Mnie historia wciągnęła i wielokrotnie zaskoczyła, ale nie mogę więcej napisać bez spoilerów. Także jeżeli lubicie takie mroczne historie, to śmiało polecam.
W lipcu i sierpniu na blogu
Skopiowane ze starego bloga:
Całkowicie nowe wpisy:
- Darmowa dieta 1600 kcal dla łasuchów
- Recenzja Kawiarni Słodki Bez
- Fit tarta ze szpinakiem
- Zostań swoim dietetykiem: jak ułożyć dietę redukcyjną?
A Wy jak spędziliście te wakacyjne miesiące?